Paryska 232A | Skarżysko-Kamienna +48 663 01 55 99 kontakt@skarzysko24.pl
- Reklama -
Image

Opowieść o Halnym (cz.10)

"Halny" dygotał. Mimo, że dzień wstał już pełny, było zimno, wilgoć wisiała w powietrzu, mgła snuła się po polach, jej tumany wiły się między drzewami lasu.

Jedli machinalnie. Szczęki miarowo żuły kawały suchego chleba, rwały tłustą świninę, niby gotowaną, a jednak półsurową. Zapijali gorącą, naprawdę gorącą zbożówką, ohydną, osiadającą goryczą na języku. I mimo, że "Halny" pił ją łapczywie, parząc wargi, nie mógł się rozgrzać. Milczą. Nikt nie mówi, słychać tylko mlask i siorbanie. I cisza. Cisza ? Nie. Po prostu nikt się nie odzywa, ale ciszy nie ma. Las huczy wybuchami, raz bliżej, raz dalej gdaczą cekaemy, głucho łupią granaty, zachłystują się peemy. Tam z drugiej strony Krzepina, za szosą, walczy I batalion 74 pułku piechoty AK kpt. "Marcina" - Mieczysława Tarchalskiego.


Krzepin 26 października 1944 r. Od lewej: por. Marian Nitecki "Pikador", dowódca I bat. 74 pp AK kpt. "Marcin, kpr. "Dymitr"

A oni jedzą. Jeszcze półtora roku temu, wiosną czterdziestego trzeciego, gdy "Halny" szedł do oddziału "Szorta", na pewno nie jadłby nic, bo wiadomo: gdy w boju kula trafi w brzuch - lepiej, żeby to był brzuch pusty. Ale teraz ?

Nikt z nich, starych partyzanckich wiarusów nie wierzył, aby w leśnym lazarecie, czyli dwóch wozach konnych wymoszczonych słomą, doktorzy "Andrzej" (Władysław Chachaj) i "Łada" (Ryszard Goller) nawet przy najlepszych chęciach mogli w warunkach ciągłych przerzutów uratować rannego w brzuch, a półtora roku chodzenia po lesie nauczyło ich, że pełny brzuch to dobre samopoczucie, bo nie wiadomo, czy następny posiłek będzie jeszcze dziś, jutro czy dopiero pojutrze.

Czekał ich bój - wiedzieli o tym, nim gońcy z placówek dotarli z wieściami do kpt. "Nurta". Oni wyczuwali po prostu przez skórę. To był szósty zmysł, leśny instynkt.

Rejon ostatnich walk oddziału "Nurta" po odwołaniu marszu na pomoc powstańczej Warszawie


Spodziewali się tego od kilku dni. I tak Niemcy długo czekali. Wczoraj wieczorem przybyli gońcy z wieścią, że Niemcy wyładowują się w Bebelnie. Byli pewni, że noc prześpią spokojnie, bo Niemcy w las nie poszliby nocą za żadną cenę. Ale o świcie... Uderzyli.

Z tamtej strony Krzepina okrakiem na szosie z Bebelna do Wołkonów stał kpt. "Marcin", czyli I batalion 74 pp AK, nieco bliżej majątku Krzepice kwaterował w lesie II batalion tego pułku, czyli kpt. "Przebój" (Franciszek Pieniak) ze swymi ludźmi, a tu w lesie najbliżej Bałkowa - oni, czyli I batalion 2 pp Leg. AK, dowodzony przez kpt. "Nurta". Razem ośmiuset ludzi.

 - Który dzisiaj ? - zapytał "Halnego" erkaemista "Bat".
 - A czy ja wiem ? Czy ja kalendarz prowadzę ? - odburknął "Halny". Chyba gdzieś po dwudziestym października.
 - Dwudziesty siódmy - odparł ktoś za nimi. Za cztery dni Wszystkich Świętych.




Dowódca II bat. 74 pp AK kpt. "Przebój"

Poznali go po głosie. To chor. "Szort", dowódca ich kompanii. Chłop ma już pod pięćdziesiątkę, a nie usiedzi, kręci się wszędzie.
Czyli jutro dwudziesty ósmy października. Więc tamto było jutro. Tylko rok temu, w czterdziestym trzecim. Na Wykusie, jeszcze za czasów "Ponurego". Też lało i była taka cholerna pogoda jak dziś. Niemcy uderzyli na śpiących. Ale "Ponury" wyprowadził. Naszatkowali Niemców, ale stracili trzydziestu ośmiu swoich. Kto to pamięta ?

"Halny" patrzy po chłopcach swej drużyny. Poza nim tylko "Bat" i "Mietek" (Mieczysław Zamilski). I jeszcze "Dzium", ale ten pechowy chłopak znów oberwał, tym razem pod Dziebałtowem, i kuruje się na melinie. Reszta: "Drzewicz" (Jerzy Dworczyński), "Domański" (Bolesław N.), "Kniaź",

"Węgorz" (Tadeusz Szlifierski), "Janusz" (Henryk Brzeziński), "Wierny" (Roman Szwed), "Bąk" (Jan Komoda) i "Pociecha" (Władysław Telka) - to tegoroczny zaciąg. Oni tamtych pięknych "Ponurowskich" czasów nie znają, a jeśli, to tylko z opowiadań.

Strzelanina ustała już dobrą chwilę temu. "Halny" dostrzegł to dopiero teraz, gdy przebiegł koło nich goniec wołając:
 
- Oddziały do wymarszu ! Kpt. "Marcin" wziął dwustu żandarmów do niewoli.


"Drzewicz" zarechotał złym śmiechem. "Halny" też chichotał wewnętrznie. Nie brały ich już te wieści dla pokrzepienia serca. Dwustu Niemców w niewoli. Nie znali tego widoku z niedawnego okresu pełnej chwały, a co dopiero teraz !

Batalion maszeruje. Wyciągnięci na leśnym dukcie, poprzedzani szpicą i szperaczami, ciągną na Bałków. Szkoda, że nie na Podłazie. Miałby "Halny" wreszcie swoją mundurową kurtkę. Przechodzili tamtędy dwa tygodnie temu. Było ciepło i zanosiło się na dłuższy postój. A kurtka była przepocona i tak zawszona, że chodziła sama bez właściciela. Zostawił ją na noc z prośbą o wypranie u gospodyni, u której kwaterowali. W nocy alarm wyrzucił ich ze wsi. Kurtka leżała namoczona w balii. "Halny" wypadł więc z chaty w szynelu, pod którym miał tylko podkoszulkę, spodnie i więcej nic. Buty wdział w biegu. I tak od  dwóch tygodni plutonowy podchorąży "Halny", dowódca drużyny w kompani chor. "Szorta", cienkim szynelem pokrywa goliznę.

Idą lasem, smutnym, mokrym, ogołoconym z liści, na przedzie zwiad ppor. "Bogorii", potem najliczniejsza, osiemdziesięcioosobowa kompania "Jurków", za nimi tak samo liczne "Dziki", potem tabor, dwanaście ciężkich wozów i wreszcie czterdziestoosobowe kompanie por. "Habdanka" i chor. "Szorta". W sumie batalion "Nurta" liczy dziś dwustu osiemdziesięciu ludzi, tylu zostało z prawie czterystu pięćdziesięciu żołnierzy, bo tylu jeszcze miał "Nurt" pod swymi rozkazami w czasie marszu na Warszawę. Teraz taskają z sobą broń zapewniającą przyzwoitą siłę ognia - moździerz 60 mm, garłacz, dwa cekaemy, jedenaście elkaemów, dwanaście erkaemów, pięćdziesiąt siedem peemów, dwieście karabinów, cztery angielskie piaty, pięćdziesiąt dwa gamony i ponad czterysta granatów. Ubyło ludzi, przybyło broni, tak bywa gdy się inni rozformowują i idą na meliny. Amunicji mają dużo, po dwieście sztuk na karabin. To może mało dla żołnierza liniowego, ale dla partyzanta to bogactwo.

 - Kpt. "Przebój" prowadzi jeńców na Bałków - niesie wieść od czoła. Podobno stu pięćdziesięciu żandarmów i żołnierzy.
 - He ! He ! - śmieje się "Bat" - już im się zmniejszyło. Jak dojdziemy do Bałkowa, okaże się, że jest ich dwóch, jeden głuchy, a drugi ślepy.



Dowódca 2 kompanii por. "Dzik" Marian Świderski (z lewej), jego zastępca ppor. "Krótki" Józef Kempiński (z prawej) oraz kapelan batalionu ks. "Jaskólski" Zygmunt Głowacki


Ziąb kąsa po plecach i ramionach i "Halny" ściąga mocniej płaszcz. Cholera, do Podłazia stąd nie więcej niż pięć kilometrów. Ale jakże odskoczyć od oddziału, gdy zwija ich ku frontowi potężny walec hitlerowskiej obławy. Powoli, systematycznie spycha ich na wschód.
W końcu sierpnia w lasach przysuskich, po tygodniu marszu, wstrzymano ich i odwołano rozkaz pójścia na pomoc Warszawie. Mieli przed sobą ponad sto kilometrów bezleśnego terenu i pobudowane przez Niemców miedzy innymi na Pilicy silne umocnienia, których bez broni ciężkiej sforsować nie byliby w stanie. Zaczął się odwrót. Nie wszystkie jednak oddziały mogły wrócić tam, skąd wyszły. Utworzony 1 sierpnia przez Armię Radziecką na tej stronie Wisły przyczółek pod Baranowem rozszerzył się bardzo i front stał teraz w Paśmie Jeleniowskim Gór Świętokrzyskich, odcinając ich od tradycyjnych rejonów operacyjnych. Zaczęła się demobilizacja. Rozkaz mówił:  zostają w lesie tylko te oddziały partyzanckie, które istniały przed planem "Burza" - reszta schodzi z powrotem do podziemia. Oni nie mogli się zdemobilizować. Ich domy były za frontem albo - jak warszawiacy będący w oddziałach - w ogóle już ich nie mieli.

Przestali być wojskiem, stali się znów oddziałem partyzanckim. Miało to dobre strony. Skończyło się bicie w dach, karne raporty za nie zapięty guzik. Przez wrzesień kwaterowali we Włoszczowskiem. Równo miesiąc temu starli się pod Radkowem z ośmiusetosobową grupą pacyfikacyjną hitlerowców. Nie pomogły czołgi, hitlerowcy po całodniowym boju wycofali się, zostawiając zabitych, a zabierając prawie pół setki rannych.
I znów miesiąc spokoju. Do dzisiaj. Demobilizacja oddziałów przebiegała sprawnie. Ale jeszcze tysiąc ludzi zostało w lesie. Wykorzystując okrzepnięcie frontu, Niemcy postanowili ich teraz zniszczyć. Pięćdziesiąt kilometrów za linią frontu przedwczoraj i wczoraj powstał silny hitlerowski łańcuch pacyfikacyjny. Siedem tysięcy żandarmów, esesmanów i żołnierzy liniowych podjęło dziś swój marsz na wschód. Mają za zadanie przeczesać lasy i pchać przed sobą wszystkie "bandy leśne". Gdy podepchną na zaplecze frontu, tam już wykończą je oddziały 4 armii pancernej.

 - Bałków - podają koledzy od czoła.

Jest południe, gdy wchodzą do wsi. Przed pierwszymi chatami "Bat" łapie "Halnego" za ramię.
 
- Stary ! Patrz ! Ale zoologiczny ogródek !


W rowie przy drodze siedzą Niemcy. Spadziste hełmy kryją opuszczone twarze. Jeden, dwóch, pięciu, dziesięciu, pięćdziesięciu, stu.
 - Rany boskie, to jednak prawda !
 - Odpoczynek w marszu. Wolno palić - dobiega od czoła.


Kto by tam odpoczywał. Wszyscy z szosy walą teraz w okolicę rowu, gdzie na przestrzeni kilkudziesięciu metrów siedzą Niemcy. Pilnują ich chłopcy od "Marcina" z czujnymi stenami w ręku. Radość ich rozpiera. Nie dają się prosić. Opowiadają na wyrywki kolegom z batalionu "Nurta":

 - Chcieli nas oskrzydlić. Nadjechali rano szosą z Bebelna, a ta grupa szła lasem w kierunku Zakrzowa. Myśleli, że nam zajdą tyły. Kapitan tym na szosie dał takiego łupnia, że odskoczyli jak piłka, a my zwinęliśmy skrzydło i w sak tych w lesie. Jak zobaczyli, że to nie przelewki, że to nie jakieś tam grupki, tylko oddziały jak trzeba, wysłali faceta z chustką na patyku i mówią, że ich major chce mówić z naszym dowódcą. Poszedł nasz kapitan, patrzy, a tam idzie major SS. Tamten mówi:

 - Zaszła pomyłka, mieliśmy wiadomość, że tu jest banda komunistyczna, a widzimy, że to oddział NSZ, z którymi my nie walczymy, więc rozejdźmy się w spokoju.

A na to nasz kapitan:

 - Rozejść to się nie rozejdziemy. A przynajmniej nie tak jak pan proponuje. Oddziałem komunistycznym to my nie jesteśmy, ale i nie jesteśmy z NSZ-tu. Jesteśmy oddziałem Armii Krajowej i ma pan jedyne wyjście - poddać się. Albo zginąć. Jak pan woli. Niemiec nie chciał złożyć broni, rozeszli się i my zaraz zaatakowaliśmy, a że w międzyczasie podciągnął II batalion kapitana "Przeboja", poszło łatwo. Ze stu pięćdziesięciu uciekło ich kilkunastu. Trupów było dwanaście, a około stu poddało się. Z majorem na czele.

 - Co z nimi teraz zrobicie ? - dopytywali "Nurtowcy".

 - Jak to co ? Postawić na grobli i załatwić z maszynki. A oni to inaczej robią z naszymi ? - krzyczano ze wszystkich stron.

 - Kapitan zabronił - odpowiadają żołnierze "Marcina". Czymś się musimy od nich różnić. Owszem, przed godziną pod stodołą rozłupaliśmy jedenastu. To byli żandarmi z Włoszczowej. Ludzie ich rozpoznali. Przyjeżdżali na pacyfikacje, strzelali, palili. Więc poszli do piachu. Ci, jak to zobaczyli, są nieprzytomni ze strachu. Co chwila któryś podchodzi i pokazuje nam fotografię żony i dzieci. Płaczą, skamlą. My im mówimy, ze ich nie rozstrzelamy, a oni nie wierzą.

- No bo to dla nich nienormalne. Oni tego nie rozumieją - mówi "Kniaź".


"Nurtowcy" patrzą z zazdrością na solidne saperki o szerokich cholewach, w których paradują chłopcy od "Marcina". Niemcy siedzą w skarpetkach. "Drzewicz" podnosi lewą nogę, u zabłoconych oficerek zwisa smętnie mocno naderwana zelówka. U jego kolegów stan obuwia podobny, rozlatujące się półbuty, nadpalone nad ogniskami kamasze, słowem: "w butach chodzisz, a boso cię znać".
- Oddział do wymarszu - słyszą gdzieś za plecami głos "Szorta".

Wyciągają się znów w długą marszową kolumnę. Niemcy apatyczni, zrezygnowani nie podnoszą nawet głów. Tuż przed wejściem do wsi, jakby dla prezentacji, ustawiono zdobyczną broń - karabiny w kozłach, maszynki na nóżkach.
"Bat" liczy z zazdrością w głosie.

 - Moździerz, dwanaście erkaemów, ze czterdzieści peemów, a kabe z pięćdziesiąt. Dwa wozy amunicji. O rany, ale połów.


Za wsią, między dwoma stawkami, rozkładają się biwakiem. Patrole konne "Bogorii" węszą w promieniu kilku kilometrów. Niemcy odrzuceni pod Zakrzewem ku Bebelnu przez kpt. "Marcina" tkwią tam nadal, zwiad sygnalizuje silny żandarmski patrol konny - czterdziestu ludzi w lasku pod Czaryżem. Por. "Mariański", zastępca "Nurta", poleca zdjąć z podwody batalionowy moździerz i ustawia go dobrą chwilę. Ciekawe oczy żołnierzy obserwują z daleka te przygotowania. Cóż zrobi Niemcom z tej krótkiej lufy bez celownika i niezbędnych tabel ? Ale "Mariański" wierzy widać w swoją szczęśliwą rękę, bo poleca:

 - Obserwator na sosnę.

Zwinny "Ursus" (Leszek Struzik) z kompanii "Habdanka" pnie się na wysokie drzewo. "Mariański" chwilę waży w ręku pierzasty pocisk, a potem ostrożnie wpuszcza go w lufę i odskakuje. Fuknęło i pocisk świsnął stromo w górę. Po chwili głucho walnęło od Czaryża.

 - Krótki - melduje "Ursus".

"Mariański" obniża o kilka stopni kąt lufy i znów wpuszcza pocisk. Fuknięcie, świst, cisza, stęknięcie z oddali i radosny krzyk "Ursusa" spod nieba:
 - W celu !

Teraz jeszcze jeden pocisk i jeszcze, i jeszcze, póki Niemcy się nie rozpierzchną.
 - W celu !
 - W celu !
 - W celu ! Ale wieją !


Zwiad konny przynosi potwierdzenie meldunku chłopca, dużo krwi na polanie, kilkanaście rozerwanych opatrunków osobistych, but i cztery poszarpane, dostrzelone konie. Rannych i zabitych wzięli i odskoczyli.

Zapada zmierzch. Dziś kontaktu z nieprzyjacielem już nie będzie, ale "Nurt" w porozumieniu z "Marcinem" i "Przebojem" stara się wykorzystać ciemności na oderwanie się. Niemcy tego dnia ponieśli same straty, ale mają jeden zysk - zlokalizowali "polskie bandy", w nocy podwiozą szosami wojsko i rano uderzą ze wszystkich stron. Niech uderzą tam, gdzie "bandy" były dziś, a nie będzie ich jutro. Ten nieprzyjacielski zysk trzeba pozbawić wartości. Niech jutro szukają od nowa.

Znów szperacze do przodu i oddział idzie w noc wyciągnięty w marszową kolumnę. Marsz jest uciążliwy, noc ciemna, mżawka nasyca wilgocią płaszcze i ubrania. Nidę, wąską w tym miejscu, ale bardzo zimną, pokonują wpław. Szosę z Radkowa do Szczekocin najpierw wymacali patrolami w obie strony nim przeskoczyły ją taborowe wozy i przeszły oddziały. Do lasu w pobliżu Kwiliny i Kosowa dobili już prawie o północy.
Noc jak wiele poprzednich. Mokra ściółka pokryta równie mokrymi gałęziami świerczyny. Ani wysuszyć mokrego ubrania, ani okryć czymś ciepłym zmarznięte, zmęczone ciało.


Patrol I bat. 74 pp AK. Z prawej jeden z najmłodszych partyzantów "Szatan" czternastoletni Waldemar Gałuszko, odznaczony Krzyżem Walecznych  

Po godzinie w sąsiedztwie rozlokowują się ściągnięte tu bataliony kapitana "Marcina" i "Przeboja". Niemieckich jeńców nie ma już w oddziale "Marcina", przed wieczorem kapitan kazał ich wypuścić. Bo co miał robić ? Obóz jeńców zakładać ? A tak przynajmniej nie będzie represji na mieszkańcach Bałkowa.

Noc jest chłodna, ziąb nie daje zasnąć. A ogni palić nie można - kilometr stąd przez Kwilinę i Kosów biegnie szosa Włoszczowa - Chlewice. Co prawda na zapleczu obu wsi, między nimi a lasem, ciągną się dwa kiszkowate stawy ułatwiające obronę z tamtej strony, ale gdzieś na niebie warczy samolot - Niemcy nie mają zamiaru wypuścić zdobyczy z saku.

Do świtu zostało jeszcze kilka godzin. Ci, którzy mają dobrą partyzancką szkołę za sobą, już sapią przez sen, bo to, co ukradną nocy - to ich. Warty czuwają, batalion zaskoczyć  się nie da, a dwie, trzy godziny snu daje świeżość, która tak bardzo się przyda.
Większość jednak nie śpi. Przeważnie z wiosennego tegorocznego zaciągu. Są zbyt krótko w lesie, by zobojętnieć na to, co się dzieje wokoło, a te pół roku wojowania nauczyło ich wyczuwać. I teraz właśnie wyczuwają, że powoli godzina za godziną coś groźnego gromadzi się wokół nich, że Niemcy i czas szykują im sak, kocioł, worek, z którego nie wyskoczysz.

I ta bezsilność właśnie niepokoi. Bo nawet jeżeli teraz dowódcy poderwą oddziały i pod osłoną nocy popędzą słaniających się ze zmęczenia ludzi przez lasy i bezdroża, gdy oni o świcie runą na mokry mech wyzuci z sił kilkunastokilometrowym marszem nocnym, to wypoczęci, wyspani Niemcy na szybkich transporterach odrobią ten ich zysk w pół godziny.


Potworne.

cdn.

Cezary Chlebowski "Reportaż z tamtych dni" KAW, Warszawa 1988 (fragmenty), zdjęcia - reprodukcje z prywatnych zbiorów autora.


Mariusz Gruszczyński
pierwsin.png

wikary

- Reklama -
ban_brzezinski.jpg
ban_winiarska.jpg
dompogrzebowy_out.jpg
Najnowsze artykuły
Zaproszenia
- Reklama -
Dobre Fotki Mariusz Busiek
Ostatnio komentowane
Ostatnio popularne
Na naszym Facebooku
Redakcja
ul. Paryska 232A/3
26-110 Skarżysko-Kamienna
+48 663 01 55 99
+48 508 12 72 16
kontakt@skarzysko24.pl
Nota prawna

Wydawca portalu skarzysko24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i postów zamieszczanych przez użytkowników portalu. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

Logowanie