
.
Na rynku księgarskim Skarżyska-Kamiennej, ukazała się w 2012 roku książka mało znanego autora, ale za to o „bombowym" tytule. Biorąc do ręki to dzieło nawet się ucieszyłem, że przybył nam nowy bard, który młodemu pokoleniu - co to ma o wojnie nijakie wyobrażenie - przypomni naszych krajan ze Skarżyska, bohatersko walczących z podłą brutalną agresją niemiecką 2-ej wojny. Po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stronic pierwszego rozdziału będącego powtórzeniem tytułu książki stwierdziłem, że jest to kompilacja artykułów prasowych niemieckich i polskich z przed kilkudziesięciu lat po wielokroć powtarzanych, pomyślałem - to nawet dobrze, że autor wspomina tematy, które mają wspólne logo
„sensacje XX wieku", ale ciekawie napisane przez bezpośrednich świadków tamtych lat.
Repetitio mater studiorum. Młodzi ludzie mniej czytają, ale może ten i ów weźmie do ręki bombową książkę Piotra Nasiołkowskiego i będzie mógł z autorem ubolewać nad zniszczeniami szpitali, szkół, kościołów, teatrów Drezna, ruinami Kolonii i wielu niemieckich miast, oraz
dramatem niemieckiej ludności. Może z książki tej także dowiedzieć się o niszczeniu polskich miast przez niemiecką Luftwaffe, a dramat polskiej ludności uosabia mamusia autora, 11-letnia dziewczynka, która w grupie dzieci pasących krowy została ostrzelana z niemieckiego bombowca Do-17.
Jak traumatyczne musi być dla mojej matki wspomnienie — pisze Nasiołkowski - że jeszcze po upływie siedemdziesięciu lat nieomylnie rozpoznaje sylwetkę dwusilnikowego Do-17. A pod zamieszczoną w książce fotografią samolotu podpis: - Taki samolot strzelał do mojej matki Który dziś czytelnik będzie dociekał ?, że ciężkie samoloty bombowe (jakimi były Do-17) po wykonaniu zadań wracały do baz i nie notowano przypadków ostrzeliwań dzieci na pastwiskach z tych właśnie samolotów. Taką „zabawą" zajmowały się Messęrschmitty, myśliwce rycerskiej Luftwaffe bezczynnie latające nad Polską. Bombowce niemieckie dla okazania Warszawie swojej teutońskiej siły, po zrzuceniu ładunku bomb dobijały ją ostrzeliwaniem z działek i karabinów. Autor książki, który urodził się prawie 10 lat po wojnie, nie miał możliwości być ostrzeliwanym z samolotu, bo gdyby - to wówczas wiedziałby, że padająca twarzą w polne bruzdy przerażona 11-letnia dziewczynka nie była w stanie rozpoznać typu strzelającego samolotu. To trwało 3-4 sekundy. Szereg innych, kłamliwych, tendencyjnych informacji i ocen autora tego rozdziału, wynikających z braku samokrytycyzmu i obiektywizmu pozostawiam ocenie ew. Czytelników.
Protestuję natomiast tytułowi rozdziału. O jakiej tu reedukacji mowa ? Autor pełen zachwytu dla Niemców kończy rozdział, pisząc m.in. Ku mojej radości próżno jest szukać ruin upamiętniających alianckie naloty. Wszystko pięknie odbudowane i rozbudowane, a fundamentem i źródłem jest racjonalna gospodarka i pracowitość milionów Niemców. Dla kontrastu, oceniając Polskę napisał: - Źródłem powojennej polskiej mizeroty to nie tylko wojenne zniszczenia, a raczej wady spotęgowane gospodarczymi absurdami realnego socjalizmu. Czytać trzeba „Polski Ludowej" której autor książki P. Nasiołkowski zapomniał podziękować za to, że ukończył bezpłatnie szkołę im. dyrektora Józefa Erbela (tak, „Erbela", a nie jak w żargonie „Erbla"), oraz studia w Lublinie. Takie porównanie -„prawdy" głoszonej przez Nasiołkowskiego, który nie ma pojęcia o ogromie grabieży podbitych krajów przez Niemców, a szczególnie Żydów jest porażające. M.in. z Polski, Niemcy wywieźli walizy złota, biżuterii, kosztowności. Rabowali muzea i zamki, konfiskowali cenne przedmioty z pałaców i dworów. Bez żenady okradali sklepy, mieszkania żydowskie i getta, kończąc ten rabunek w obozach śmierci, wyrywaniem pomordowanym nawet złotego uzębienia. Tak gospodarny był to niemiecki naród. I tak w okupowanej Europie. Fundamentem powojennego „rozkwitu" Niemiec to nie tylko -jak informuje Nasiołkowski - racjonalna gospodarka i pracowitość obywateli, ale przede wszystkim wsparcie „planem Marschalla" (w latach 1948-51 ok. 1,5 miliarda dolarów, ogromna kwota jak na tamte lata) i zrabowanymi gigantycznymi bogactwami, zwiezionymi z okupowanych krajów w walizach, samochodami i kolejowymi wagonami.
Zachwyt autora niemieckim narodem, powtarzany po wielokroć w „bombowej reedukacji", oraz przekonanie o jego powrocie do moralnych zasad, jako wynik bombowych nalotów aliantów, jest naiwną wiarą, że wszelkie zło pochodziło wyłącznie z nakazów Hitlera i posłusznej mu NSDAP. Teraz Hitlera nie ma, Niemcy reedukowani, co pozwala piątemu pokoleniu po pradziadku Mikołaju Nasiołowskim pracować w niemieckim kraju, ku jego dalszemu rozkwitowi. Autora zachwytów zapewniam, że niemiecki Volk znam lepiej z autopsji, aniżeli poznać to może nuworysz nawet 6-letnim tam pobytem, zachłystujący się błyskotkami dobrobytu. Szczególnie, że dojechał tam z Polskiej „mizeroty". Moja babka de domo Neumann, w której domu mówiło się po niemiecku, jak i sporo bezpośredniej rodziny żyjącej w Heimatlandzie, pozwala mnie realniej ocenić skutki powojennej reedukacji Niemiec. Końcowy wynik 2-ej wojny zapewnił Niemcom wszechobecny dzisiaj gospodarczy dobrobyt - niektórzy tylko w skrytości wiedzą jaką drogą osiągnięty ! Obecnie w Niemczech rządzą jeszcze ludzie, którzy przeżyli traumę wojny i mają świadomość jej skutków. Ale co nastąpi jak władzę obejmie nowe pokolenie, które z zachwytem wspomina wodza narodu i jego dokonania ? To pokolenie jest szkolone, że Stettin, Breslau, Litzmannstadt, Posen, Krakau, Danzigto Uralte Deutsche Staedte. Będą o tym pamiętały całe pokolenia. A goebellsowską metodą reszta świata jest edukowana o „polskich obozach koncentracyjnych", a Frau Erika Steinbach przekonuje że to Polska sprowokowała wybuch 2-ej wojny światowej jak również cierpienia Niemców „wypędzonych" z własnej ziemi I.
Z przygięciem kolan przypomina Piotr Nasiołkowski, że: problemy Niemiec zostały perfekcyjnie rozwiązane, bo przecież po niemiecku. Faktycznie I Zaleca więc dalej: - w naszym żywotnym interesie leży codzienne pamiętanie o potędze tej siły, z którą wszyscy musimy się dziś liczyć. No, a co z reedukacją tego narodu ? Sukces osiągnęli siejąc postrach, pożogę, gwałt, masowe mordy, i to stanowić będzie wzór takiego ich działania w przyszłości. Stanowisko jakie reprezentuje Nasiołkowski dawno zyskało lapidarną nazwę - może zbyt delikatną - kompleks kurdupla. Naród niemiecki skażony jest bezrefleksyjnym obowiązkiem posłuszeństwa. Napisał autor: - Befehl ist Befehl. Otóż to. Do władzy dorwie się kolejny następca Fryderyka II, który wezwie naród aby przypomniał światu kto tu jest Herrenvolk. Rozkaz będzie rozkazem. Korygując stanowisko Nasiołkowskiego chcę podkreślić, żeby Polacy w pojęciu dobro sąsiedzkich stosunków z Niemcami występowali jako równi partnerzy, a nie w przyklęku, liczących się z potęgą siły!
Teraz kilka słów o rozdziale „WHISKEY". Przyznać trzeba że znaczna część rozdziału napisana jest w dobrej konwencji kryminału z uwagą, że rozpoczyna p. Nasiołkowski zupełnie nie w temacie, ulegając manierze włączania do sprawy swoich odległych członków rodziny, jak i samego siebie. Ostatecznie to i tak nie istotne. Bogata wyobraźnia autora była inspiracją tego co napisał, wsparta - o czym wspomina - pewną ilością wypitego piwa z Michaelem Heimem. Treść rozdziału „tworzył" Nasiołkowski opierając się na wybranych - a sobie wygodnych faktach - publikacji z lat 2002/3 zatytułowanej „Operacja Whisky", autorstwa Thomasa Rajkowskiego, zamieszkałego w Niemczech, gromadzącego materiały o polskich lotnikach. Wybrane fakty wykorzystał wspólnie z dr. Heimem do wymyślenia teorii o zamachu na Hitlera. Nazwisko dr Michaela Heima wymienił również Rajkowski. z którym Spotykał się z nim przed 2002 rokiem, co niewątpliwie skierowało Nasiołkowskiego do tego człowieka. Z zebranych przez Rajkowskiego materiałów wynika, że radzieckich skoczków próbowano transportować (do Czechosłowacji lub Austrii) 8/9 kwietnia 1942 r. Ze względu na złą pogodę samolot zawrócił. Następny termin wyznaczono na 17/18 kwietnia, ale nie doszedł on do skutku z powodu złej pogody. Dopiero 20 kwietnia wystartował Halifax z załogą R. Zygmuntowicza. Transport skoczków nie miał zatem nic wspólnego z urodzinami Hitlera, jak napisał to Nasiołkowski. W rozbitym samolocie znaleziono duże ilości ulotek antyhitlerowskich, o czym nie wspomina Nasiołkowski (przeczyły teorii zamachu). Ale napisał, że skoczkowie mieli znaczne ilości obcych walut. Natomiast Rajkowski informuje, iż duże ilości obcych walut znaleziono w kieszeniach polskich lotników, co przeczy dywagacjom p. Nasiołkowskiego, usiłującego przekonać czytelnika do swojej teorii zamachu na Hitlera, zmieniając wybrane fakty tak, aby mogły świadczyć o takim właśnie celu lotu samolotu z lotniska Tempsford. Przyjmując teorię p. Nasiołkowskiego (pomijając szereg „dopasowanych" faktów) zamach na Hitlera miało wykonać dwóch radzieckich zrzutków, nota bene źle odzianych, źle wyszkolonych i bez żadnej skutecznej broni. A mieli wykorzystać dzień urodzin wodza narodu, 20 kwietnia. Spóźnili się startując z angielskiego lotniska wieczorem 20 kwietnia, tak że po szczęśliwym skoku z samolotu, w najkorzystniejszych warunkach mogliby się znaleźć ok. godz. 4 rano następnego dnia w odległości kilku kilometrów od Berghofu, siedziby ukochanego przez Niemców wodza narodu. I co dalej autorze legendy o zamachu? P. Nasiołkowski twierdzi, iż radzieccy zamachowcy w przypadku zatrzymania przez ochronę, swoją tam obecność mogli uzasadnić gdyż: - każdy przybysz z łatwością mógł wytłumaczyć., koniecznością przybycia na uroczystości imieninowe Hitlera. Kapitalna bzdura ! Ale co dalej ? Według fantazji autora, po wejściu do wewnątrz siedziby wodza narodu zapewne udusić go gołymi rękoma, gdyż każdemu wchodzącemu do pomieszczeń gdzie przebywał Hitler zabierano wszelką broń, nawet najmniejszy pistolet. Jak obcy Nasiołkowskiemu jest policyjny reżim systemu narodowych Niemiec, szczególnie w ochronie Hitlera. W dzień urodzin wodza, Berghof, gdzie uczestniczyła cała najwyższa elita partyjna Niemiec, Berghof, w promieniu co najmniej 10 km. obsadzano wielką ilością ochronnych służb. Czy w takich warunkach, dziwnie podejrzani dwaj zamachowcy NKWD, mieli jakiekolwiek szanse zbliżyć się do tego miejsca ? Taki pomysł mógł się rodzić po obejrzeniu kilku komediowych filmów produkcji angielskiej, francuskiej, amerykańskiej, a nawet polskiej („Gdzie jest generał"), wsparty większą ilością świetnego bawarskiego piwa wypitego z dr Heimem. Co do dr. Heima teoria o zamachu może być nawet uzasadniona. Hitler chełpił się informacjami o „zamachach" na jego życie, z których dzięki „opatrzności" wychodził cało. Było tych zamachów wg Nasiołkowskiego piętnaście, dlaczego nie mógł być szesnasty, który ujawnia apologeta Hitlera dr. Heim, wspierany wielką fantazją i zaangażowaniem w sprawę autora „bombowej reedukacji".
Mieszkając ponad 2 lata w Libii byłem świadkiem, jak Muammar Kadafi informował naród o kilkakrotnych nań zamachach przy pomocy materiałów wybuchowych, z których dzięki opatrzności (Allacha) zawsze wychodził bez szwanku. Widać, to taki szczególny przymiot dyktatorów. W przypadku Hitlera, i tym razem zapobiegliwa Opatrzność pokarała zamachowców, zanim podjęli akcję. Piotrze Nasiołkowski gotów jestem zapewnić, że przy takim opanowaniu pióra, ma Pan zapewniony sukces pisząc bajeczki dla dzieci.
Ostatni rozdział „bombowej" książki przeznaczył autor mojej osobie. Nadał rozdziałowi tytuł „porozmawiajmy o szczegółach". Co prawda Piotr Nasiołkowski przekonany o bezkarnym w tej rozmowie monologu, w agresywnej formie wypisuje kłamliwe paranoiczne urojenia. Jednak porozmawiajmy.Rozpoczyna autor krotochwilnie, wyliczając moje przedwojenne szkolne lata dla porównania z wiekiem dwóch moich szkolnych kolegów Ryszarda Zygmuntowicza i Brunona Kudrewicza, uważając za niemożliwe, abym znał ich osobiście, o czym wspominałem pisząc ich biografie. Informuję, że ja, Jerzy Krauze (jak to chce bajkopisarz Nasiołkowski) już w wieku 12 lat nie paradowałem w krótkich spodenkach ale w długich spodniach, jak nakazywał to regulamin gimnazjalnego mundurka. Od 1935 do 1937 roku, w którym egzamin maturalny składali Kudrewicz i Zygmuntowicz, przez okres 2 lat widywaliśmy się nie tylko na szkolnych korytarzach. Wykładowca WF w szkole im. A. Witkowskiego, Henryk Wytrzyszczewski, z wybranych uczniów zorganizował sekcję lekkoatletyczną, która na boisku „Granatu" (gdzie obecnie ruiny zakładu Fosko) trenowała dwa razy tygodniowo. W sekcji tej znaleźli się Zygmuntowicz trenujący rzuty dyskiem i kulą, a także Edward Salamoński (maturzysta z 1936 r.) dość wszechstronny, skoki i biegi. Z tym ostatnim byłem bardzo zaprzyjaźniony, do ostatnich lat jego życia, kiedy umawialiśmy się co do minuty na spotkania w jego mieszkaniu No 15, Al. Niepodległości 73, gdyż znaczna utrata słuchu zmuszała go do oczekiwania mnie (na wózku) przy samych drzwiach. W sekcji znalazł się również Jerzy Krauze specjalizujący się w biegach na 400 m.
Jerzy Krauze razem z Brunonem Kudrewiczem codziennie dojeżdżał autobusem Fabryki Amunicji do szkoły i codziennie tym samym wracaliśmy do domu w Sk-ku Zachodnim. Przez 2 lata Brunon Kudrewicz był członkiem sekcji pływackiej K.W. „Rejów", ja w ramach drużyny harcerzy wodnych wiosłowałem zawodniczo w dwójce kajakowej z Jerzym Metelskim. Znajomość z Brunonem przetrwała nawet na czas jego pobytu w Nowej Zelandii, wiązana dożywotnio korespondencji, niemal do jego śmierci. Jeszcze o tym wspomnę.
Jakie to jeszcze kłamstwa w moich tekstach nieomylny Nasiołowski wynalazł ? Drwiąc z moich publikowanych informacji o przyjęciu przed wojną trzech lotników, Bernasa, Kudrewicza i Zygmuntowicza do „Szkoły Orląt", napisał: - W tamtym czasie nikomu nie przychodziło do głowy, by uczelnię tę nazywać „Szkołą Orląt" autorytatywnie stwierdził Nasiołowski. Znalazł się jednak taki - marsz. Śmigły Rydz. Można przeczytać w październikowym numerze krakowskiego IKC z 1937 r. taką informację, że: -15 października 1937 r. marsz. Edward Śmigły Rydz wręczył sztandar „Szkoły Orląt" komendantowi Szkoły Podchorążych Lotnictwa, ppłk obs. Stefanowi Sznukowi. Tytuł ten w odniesieniu do Szkoły był już wcześniej używany. Posłużę się zwrotem samego p. Nasiołowskiego: - Brrrp. Autorze, Fe z taką znajomością historii.
W ramach „szczegółów" autor „bombowych" sensacji zarzuca mnie, jakobym nazwisko Kudrewicz mylił z Budrewicz. Biografie lotników Zygmuntowicza, Bernasa i Kudrewicza w latach 1998 - 2000 pisałem wielokrotnie na maszynie (nie posiadałem komputera) i w takiej formie przesyłałem do różnych redakcji. Tam teksty były przepisywane, może gdzieś (o czym nawet nie wiem) maszynistka przepisując tekst popełniła błąd. Człowiek bywa omylnym. Aby jednak nie zostać dłużnym p. Nasiołkowskiemu, zwracam uwagę, że on drugiego Anglika w Halifaxie V9976 nazwał „Pulton", którego prawdziwe nazwisko to „Fulton" (w dokumentach otrzymanych z Anglii nazwisko wymieniane jest przemiennie, z literą „F" lub z „P". Ale to drobiazg, chociaż Nasiołkowski z takiej literówki tworzy radosne opowiadanie. Przypomnę P. Nasiołkowskiemu, że na wstępie do swojego „bombowego" dzieła on sam dziękuje p. Irenie Bogdach, za użyczenie fotografii do książki, a w dalszej treści powtarza konsekwentnie to samo nazwisko. Otóż Irena, z domu Kudrewiczówna (znam ją od dziecka), nazywa się z męża Bardach. I takiej Irenie należy podziękować za fotografie, z przeprosinami za pomyłkę. A tak na marginesie wspomnę, że fotografie 105,107 i 110 z „bombowej" książki (również inne), otrzymałem bezpośrednio od Brunona z Nowej Zelandii. W biografii Kudrewicza mojego autorstwa (No 25 „Zeszytów Kombatanckich" z września 1999 r) ukazane są fotografie 105 i 107. Fotografia 110 posiadała atest fotografa pałacu Buckingham stwierdzający autentyczność otrzymania przez Kudrewicza z rąk królowej brytyjskiego Krzyża Sił Lotniczych AFC (Air Force Cross). Fotografie przysłane mi przez Brunona przekazałem przed kilku laty Irenie Bardach, uważając, że ich miejsce jest w rodzinnym albumie.
To też już zupełny „szczegół", ale nie rozumiem w jakim celu p. Nasiołkowski napisał kłamstwo, że nie znałem dwóch młodszych braci Ryśka Zygmuntowicza, i co to ma do tematu związanego z biografią Ryszarda. Otóż autorze informacji, Henryka który mieszkał w Skarżysku, odwiedzałem w domku przy ul. Konopnickiej 3, wypożyczając fotografie i teksty do pisanej biografii publikowanej m. in. w No 20 „Zeszytów Kombatanckich z marca 1998 r. Najmłodszego, Lucjana także zdarzało mih się odwiedzać w jego mieszkaniu w Warszawie, przy ul. Marzanny.
Zapewniam również, że znakomitą większość materiałów do biografii trzech pilotów skarżyskich otrzymałem od dr Andrzeja Suchcitza, kierownika Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie, z którym utrzymywałem kilkuletnią korespondencję. Przekazywałem do Instytutu przy Prince's Gate książki własnego autorstwa, a otrzymywałem szczegółowe kopie dokumentów wielu osób, których biografie aktualnie pisałem. Prawdę mówiąc przy odwiedzinach Prince's Gate 20 męczyła mnie atmosfera przesiadujących tam starszych wiekiem i stopniami wojskowych osób. Wolałem przebywać w Klubie Lotnika na Earl's Court w zawsze wesołym towarzystwie byłych lotników i cichociemnych. Innym źródłem moich wiadomości z Anglii była APCPolish Enąuires Ministry of Defence, skąd bezpośrednio otrzymywałem informacje, jakich nie posiadał Instytut i Muzeum im. gen. Wł. Sikorskiego. Przy tej okazji parę słów dygresji. Rozdział o Brunonie Kudrewjczu, zatytułował Nasiołkowski „Szkocki gentleman znad Kamiennej. Otóż mnie pogardliwie nazwanemu, Jerzykowi Krauze, zdarzyło się być Brytyjskim gentleman'em. W latach 60-tych ub. wieku, pracowałem w chz „Metalexport". Pełniąc funkcję kier. działu „obrabiarek skrawających" otrzymałem zlecenie Huty Zygmunt zakupu największej obrabiarki w Polsce, karuzelówki o średnicy stołu 6 m. Jako szef 3-osobowego zespołu wyjechałem na negocjacje do f-my „Craven" w Manchester, która złożyła ofertę na dostawę obrabiarki. Były to wielkie zakłady przemysłowe produkujące obok ciężkich obrabiarek, dźwigów i parowozów, wielkogabarytowe wyroby metalowe. Przyjął nas osobiście wysoki, siwy, lat ok. 80-siąt właściciel zakładów, sir Greenwood Craven. W trakcie rozmów okazało się, że standardowy typ obrabiarki musi ulec konstrukcyjnym zmianom (wysoki na 13 metrów gabaryt obrabiarki nie mieścił się w hali Huty). Ze względu na żądany przez Hutę krótki termin dostawy (produkcja takiej obrabiarki trwa ok. 10 miesięcy), Zakłady „Craven" musiały natychmiast odwołać z urlopów (był lipiec, okres masowych urlopów) kilku pracowników biura technicznego, co wiązało się w warunkach brytyjskich z dużymi kosztami. Kontynuując rozmowę sir Greenwood podniósł się z fotela i zwracając się do mnie zapytał: - Czy może dać mi pan słowo gentlemana, że moja uzupełniona oferta zostanie w „Metalexporcie" poważnie rozpatrzona ? Oczy wszystkich obecnych zwróciły się w moją stronę. Wstając, świadczyłem: - Tak, daję Panu na to moje słowo. Wieczorem był bankiet w ekskluzywnym Klubie Przemysłowca w niedalekim Liverpool, a gospodarz przyjęcia zadbało to, że obsługiwał nas polski kelner. W niecałe 10 miesięcy po tych rozmowach, karuzelówkę f. Craven montowali w Hucie Zygmunt delegowani z Zakładów pracownicy. Dla uzupełnienia dodam, że 9 stycznia 1941 r. małżonka sir Greenwooda Cravena, Constance Craven wspólnie z gen. Wł. Sikorskim dokonali chrztu okrętu podwodnego ORP „SOKÓŁ", na którym rozpoczął służbę, jako oficer nawigacyjny Tadeusz Bernas (późniejszy kapitan tego okrętu). Kazimierz Bernas, brat Tadeusza, w swoim pamiętniku dnia 10.1.1941 r. napisał Oficerowie nowego polskiego okrętu podwodnego otrzymali od sir Cravena na kwaterę cały dom za miastem Portsmouth, wyposażony we wszystko, co do życia potrzebne. Od siebie dodam, również w przychodnię lekarską i szpital.
Tak więc p. Nasiołkowski, zostałem przez wysokiej klasy Brytyjczyka uznany ze gentlemana. Byłem dumny. Co mi zatem p. Nasiołkowskiego dywagacje o Hyde Parku oraz korespondencji niegdyś z weteranem, którego nazwiska nie znałem. P. Nasiołkowski, jak można korespondować z kimś, kogo nazwiska się nie zna ? Pewnie taką praktykę pan stosuje, doprawiając różne nazwiska do swoich opowiadanek. Kto to będzie sprawdzał ? Dlaczego napisał pan: - można się dowiedzieć od Jerzego Krauze, że maszyna Wellington na której szkolono K. Bernasa była samolotem amerykańskim? I ciągnąc dalej legendę o Rolls Royce, Napoleonie, i tym podobne bzdury, o których nigdy nie pisałem. Takie stwierdzenia p. Nasiołkowskiego, zapewne mogły zrodzić się w określonym stanie określanym jako delirium.
Trudno jest „rozmawiać o szczegółach" z człowiekiem (dot. przeprawy morskiej pilotów z Rumunii do Francji via Bejrut), który nie tylko kłamie, ale i nie widzi różnicy w słowach „przez", a „z", jak też „dotarł" a „wypłynął" prowokacyjnie przeistaczając te wyrazy, - aby co ? „dokopać" Krauzemu ? Taka forma kłamstw polegająca na przeistaczaniu wyrazów wyraźnie sprawia ich autorowi, niekłamaną radość, wskazując jednocześnie na jego niezbyt wysoki lot umysłowy.
Aby nie przeciągać „rozmowy o szczegółach" wspomnę jeszcze, że p. Nasiołkowski pisząc o Kudrewiczu i jego ewakuacji z Francji do Anglii, fakt ten „urozmaicił" takim dowcipaskiem, że uciekający trzej lotnicy: - zaobserwowali na morskim wybrzeżu tłumy beztroskich plażowiczów. Widok ten zirytował Brunona. Zawrócił swojego Blocha 152 i przeleciał na wysokości 3 metrów nad granicą morskiej wody i plażowego piasku. Podmuch poderwał w powietrze mieszaninę piasku i morskiej wody.
Ponieważ była to jedyna ewakuacja 3-ch polskich pilotów na francuskich samolotach bezpośrednio z kapitulującej Francji do Anglii (wielokrotnie wspominana w literaturze, jednak bez szczegółów-zwłaszcza takich jak p. Nasiołkowskiego), w listach do Nowej Zelandii przekonywałem czas dłuższy Brunona, ażeby opisał ich ucieczkę. Bronił się przed takim opisem twierdząc, że ma kłopoty z językiem polskim. Namówiłem go wreszcie, aby lot ten opisał po angielsku. Wreszcie pod koniec 1999 roku nadesłał angielski tekst. Posiadam go do dziś. Przetłumaczyłem na język polski i przesłałem Brunkowi do adiustacji. Dość szybko odesłał, pochwalił, nie dokonując żadnych poprawek. Ten tekst pod nazwiskiem autora, Brunona Kudrewicza, został opublikowany w No 29 „Zeszytów Kombatanckich" z października 2000 roku. Zapewne nieco później w „Tygodniku Skarżyskim", ale również w polskojęzycznej gazecie litewskiej, wydawanej w Wilnie. Gazetę tę przesłałem Brunkowi, przecież urodził się na Litwie. Bardzo ucieszyła go ta gazeta, którą otrzymał w szpitalu. A p. Nasiołkowskiemu proponuję przeczytanie tego tekstu, z którego dowie się o dramaturgii tej ewakuacji, i nie będzie konfabulował o pryskaniu morską wodą na francuskich plażowiczów.
P. Nasiołkowski czuje do mnie jakąś szczególną awersje. Nie odpuszcza. Prowokuje, a nawet -jak mu się wydaje - ubliża starcowi Do rozdziału „porozmawiajmy o szczegółach", dopisał jeszcze „post scriptum" w którym wspomina wypowiedź w Sejmie w dniu 29.6.2009 roku skarżyskiego posła Andrzeja Bętkowskiego. Poseł cytował moje informacje (nota bene z książki o Braciach Bernasach), które autor tego post scriptum ocenia jako historyczna antywiedza (niby moja - Krauzego) zniesmacza tych wszystkich, którzy mają szansę uwierzyć ogromowi wiedzy historycznej p. Nasiołkowskiego. Przecież chłonął ją pełnymi garściami podczas 6 lat spędzonych w Heimatlandzie Adolfa Gallanda, i to w tym samym powiecie gdzie się urodził ten pieszczotliwie nazwany „Dolfo", jak twierdzi autor „bombowej" książki. I stąd zapewne ta kolejna fabuła o zwycięskiej walce lotniczej Kudrewicza z samym asem myśliwskiego Luftwaffe, „Dolfo" Gallandem.
Na zakończenie „rozmowy z autorem", zwracam się do Tych, którym do rąk trafi grafomański bubel z „bombowym" tytułem, że zupełnie nieświadom byłem nakłaniając Piotra Nasiołkowskiego aby swoje wyobrażenia o czasach wojennych przelał na papier. I taki tego skutek. Przepraszam.
wrzesień 2012 r.
Jerzy Krauze
Dział komentarze i opinie powstaje z materiałów nadesłanych na naszą skrzynkę redakcyjną.
Chcesz podzielić się opinią, skomentować skarżyską rzeczywistość, nie boisz się oceny ze strony użytkowników portalu? - pisz!
{fcomments}